Filozofia post-remontowa czyli kiedy się pracuje – za dużo człowiek myśli.
Wiele przemyśleń na temat mojego życia nasunęło mi się podczas malowania mieszkania. Stwierdziłam, że dobrze by było w końcu tak naprawdę dorosnąć, skondensować swoje plany na przyszłość. Boję się, co przyniesie jutro, ale niestety, gdy dzień przynosi szansę, nie korzystam z niej. Dlaczego? Odkładam wszystko na później, sądząc, że mam jeszcze mnóstwo czasu. Ale przecież to bzdura. Całe życie przecieka mi między palcami. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły te dwa lata od zakończenia szkoły. Zanim się obejrzę, stuknie mi trzydziestka. I co? Bez porządnego wykształcenia, za to z mnóstwem nierealnych planów na przyszłość. Podejrzewam, że w wieku trzydziestu lat dalej będę mieszkała z rodzicami. Bo jak inaczej? Za niecałe dwa tysiące miesięcznie przecież nie utrzymam mieszkania. Zresztą, jestem zupełnie nieprzygotowana do samodzielnego życia. Pranie? Rachunki? Dla mnie to dalej czarna magia. Moja siostra zarzuca nasze nieprzygotowanie do życia matce. Być może ma rację, bo to przecież ona powinna nam pokazać jak żyć, a nie, do osiemnastego roku życia nie pozwalać nam nic robić, a później dziwić się, że dorosła córka nie wie jak sobie z życiem radzić. Być może źle zostałam wychowana. Nie! NA PEWNO żel zostałam wychowana, ale co teraz? Uświadomiłam to sobie, i co dalej? Niezaradna życiowo osoba bez perspektyw wspólnego zamieszkania z partnerem życiowym, bez wyraźnych chęci takiego mieszkania, nie poradzi sobie w życiu, prawda? Być może jestem jakaś wybrakowana, ale nie odczuwam potrzeby miłości ze strony mężczyzny. Ba, nie wyobrażam sobie życia w trwałym związku z kimkolwiek. Jednocześnie przeraża mnie fakt pustego domu, w którym przywita mnie tylko kot. Czy jest jednak sens wiązania się z kimś wyłącznie ze strachu przed samotnością? Wiem z doświadczenia, że takie związki powodują tylko cierpienie, szczególnie raniąc dzieci z takich małżeństw. Pamiętam, że już w gimnazjum miałam takie rozterki, ale wtedy obiecałyśmy sobie z przyjaciółką, że nigdy nie założymy rodzin, i będziemy mieszkać we dwie, może trzy, jak siostry, w domu pełnym zwierząt. Piękne marzenie, ale wiem, że nigdy się nie spełni. Zresztą, ona już szykuje się do ślubu, ma całkowicie inne życie, inne zainteresowania. Zbyt się od siebie oddaliłyśmy prze te kilka lat. Podejrzewam, że tak byłoby z każdym przyjacielem, z którym bym zamieszkała. Przecież nie byłybyśmy w stanie przez całe życie dzielić wspólnych pasji. Charakter człowieka, normalnego człowieka, z czasem zmienia się, dojrzewa. Dziecinne pasje odchodzą w niepamięć kiedy przychodzi zmierzyć się z prozą życia. Niestety mój charakter ani drgnie. Zachodzą w nim może bardzo subtelne, niezauważalne zmiany, ale w dalszym ciągu widać, że nie jest to ukształtowany charakter dorosłego człowieka. Z drugiej strony, gdyby moje życie miało polegać tylko na parciu przed siebie, życiu z dnia na dzień, bez żadnych marzeń, ani pasji, to wolałabym się nigdy nie urodzić. Będąc dzieckiem, wolałam spędzać czas z osobami dorosłymi, lepiej się z nimi komunikowała. Wszyscy twierdzili, że jestem bardzo, może nawet zbyt dojrzała jak na swój wiek. A teraz? Chyba coraz bardziej przypominam dziecko ze swą naiwnością, nieporadnością życiową i nierealnymi pragnieniami. Przeraża mnie to, bo wiem, że jeśli się nie zmienię, zginę w betonowej dżungli tego świata, lub do końca zwariuję. Jednak nie jestem pewna, czy chcę się zmieniać, boję się tego. Wiem, że odstaję od reszty, ale po prostu nie potrafię inaczej żyć. Uciekam przed problemami, choć wiem, że to najgorsze wyjście. Ale gdyby nie moja ucieczka w nierealne światy, stałabym się zgorzkniałą kobietą, która zamknęła się w sobie dla całego świata. Byłabym wtedy tylko skorupą, całe moje człowieczeństwo, moje „ja" przestałoby istnieć. Czy jest zatem jakikolwiek sens w dążeniu do zupełnej dorosłości, do zatracenia się w pracy, w pułapce pieniądza, ludzkiej zazdrości, i szarej rzeczywistości, tak przytłaczającej, że koniec świata byłby w niej jedynym promykiem nadziei.
Wybaczcie mi ten pseudofilozoficzny bełkot, być może zbytnio nawdychałam się farby, lub zaczynam coraz bardziej wariować w tym świecie, w którym nie ma miejsca dla marzycieli, którzy nie mają dodatkowo zaplecza finansowego i uczuciowego.